czwartek, 23 sierpnia 2012

3. But do you want to come on


Totalnie zamarłem. Ojciec Emily? Dlaczego on? Dlaczego zawsze kiedy jest dobrze, musi sie coś rozwalić? Boże, dlaczego to robisz? Ranisz osoby, które są dla mnie i mojej miłości najważniejsze. Jesteś Bogiem, działasz cuda i jesteś wszechmogący, to dlaczego krzywdzisz tak dobre osoby? Usiadłem na krzesło, bo nie umiałem ustać w takiej sytuacji. Kompletnie byłem zagubiony, nie wiedziałem co mam zrobić. W każdym bądź razie, wiedziałem że nie moge tak siedzieć bezczynnie.
- Jedziemy. - wstałem z miejsca i wyszedłem z kuchni, po drodze zabierając swój telefon, kluczyki od samochodu i portfel z półki w salonie zmierzając ku drzwiom wejściowym.
- Gdzie? - spytał Zayn wchodząc do salonu, który jadł przy okazji kanapkę.
- Do szpitala, do Los Angeles. - odpowiedziałem pośpiesznie.
- Co sie stało? - rzekł Zayn, biorąc kanapkę do buzi.
- Ojciec Emily miał zawał, jest w stanie ciężkim. - odpowiedział Liam, próbując zachować zimną krew. Zayn na same słowa ,,zawał" zakrztusił się kanapką, którą w tym momencie przeżuwał. Niall poklepał go po plecach, a ten szybko przełykając reszte kanapki, ruszył ku salonowi zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i wyszedł przed dom.
- Nie, żeby coś. Tylko, może poinformujmy Paula? - wtrącił sie Louis.
- Lou, oszalałeś? Jak Paul tylko usłyszy, że lecimy do L.A. to zamknie nas tutaj i wiecej nie wypuści, bo będzie wiedział, że i tak polecimy. - odpowiedziałem w nerwach.
- No dobra, to poczekajcie chwile na mnie. - Louis pobiegł szybko po schodach na góre i po dwóch minutach wrócił z torbą w lewej ręce, gdzie zawsze trzyma wszystkie dokumenty, telefony, klucze, paszporty, grafiki i inne pierdoły i z telefonem w prawej ręce. - Okej, jedziemy.. - Wybiegliśmy z hotelu starając się unikać Paula i całej ochrony, co przedłużyło nam czas o jakieś piętnaście minut. Zamówiliśmy taksówke, bo nie było sensu jechać samochodem jak i tak nie będzie miał go kto odwieść pod hotel. Dojechaliśmy na lotnisko w przeciągu dwunastu minut, zapłaciłem mężczyźnie i pobiegłem z chłopakami zakupić bilety na lot do Los Angeles, który odbędzie się jeszcze w ciągu tego kwadranstu. Chodziłem cały czas w te i z powrotę szukając miejsca, Liam próbował mnie uspokoić, ale to nic nie dało. Usłyszeliśmy piski, krzyki i kroki, a raczej czyjś bieg. Odwróciliśmy się, a za nami były dziesiątki, albo i setki piszczących nastolatek. Zarzuciłem kaptur na głowe i uciekliśmy jak najszybciej. Byliśmy szybsi, więc nie było problemu z ucieczką.
- Pasażerów lotu 569 prosimy wsiadać. - wbiegliśmy do samolotu i usiedliśmy na swoje miejsca, starając się zgubić fanki. Udało się. Wystartowaliśmy.


*twoja perspektywa*

Julie prowadziła cały czas samochód, co nie szło jej za dobrze, gdyż mokre oczy od łez utrudniały jej jazdę. Ja siedziałam z tyłu wraz z Mikiem, próbując go jakoś uspokoić, co ciężko mi szło. Przecież sama płakałam. Wszyscy płakaliśmy. Dojechaliśmy pod szpital. Wzięłam małego na ręce, żebym mogła szybciej znaleźć się w szpitalu obok mamy z siostrą, no bo siedmio letnie dziecko nie biega raczej tak szybko jak ja.
- Mamo. - podbiegłam do kobiety i ją przytuliłam, a ona tylko zaczęła mi płakać w ramię.
- Mamo.. Posłuchaj, co się dzieje z tatą? Co lekarze mówią? - wtrąciłą się Julie.
- Synku, zostawisz na chwile same? - powiedziała nasza mama.
- Ale..
- Ej, mały. Masz tutaj 20 funtów i idź sobie do automatów. - Kucnęłąm przy nim i wręczyłam banknot. Mimo, iż nawet nie ma dziesięciu lat to automatami posługuje sie lepiej niż kto kolwiek na tym świecie.
- Adijos. - krzyknął Mike i w dwie sekundy znalazł się przy automatach.
- Więc?
- Więc, tata.. - zaczęła kobieta - tata, jest w ciężkim stanie. Nie wiadomo, kiedy się wybudzi. Jest w śpiączce, jest 45% szans, że przeżyje. - Skończyła matka i wybuchła płaczem. Usiadłyśmy na krzesłach z Julie i zakryłyśmy twarz rękoma. Nie płakałyśmy, w ciągu tych trzydziestu minut zdołałyśmy wypłakać każdą łze. Nie miałyśmy już sił na łzy, krzyki, uspakajanie Mike'go, pocieszanie mamy, smutek, żal. Po prostu to nas przerosło. W tej chwili chciałam się zamknąć w swoim pokoju, wejść do łóżka, wziąść mojego ukochanego misia, którego dostałam od rodziców na ósme urodziny, nie płakać, wyłączyć telefon, odciąć się od świata rzeczywistego, od ludzi, zwierząt, słońca, nieba, księżyca, zachodu słońca, nie wylewać prawie żadnej łzy, pomodlić się za zdrowie mojej rodziny, przyjaciół; mojego najukochańszego Stylesa i.. po prostu cierpieć. Chciałam, żeby teraz ktoś mnie tylko przytulił, pocałował, nie pocieszał dennymi i przereklamowanymi tekstami ,,będzie dobrze". Żeby dał się tylko wyżalić, przytulić, żeby mnie ktoś ukołysał w swoich ramionach; przykrył ciepłą; przytulną kołdrą; powiedział, że kocha i zostanie ze mną już.. na zawsze. Tą osobą chciałabym, żeby był Harry, ale on był teraz w Londynie, nic nie wie o tym zdarzeniu, co ja czuje. Nic. Niech tak zostanie. Nie chce, żeby się martwił. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam..


*perspektywa Harry'ego*


Podczas lotu, Liam mnie non stop uspokajał, gdyż kilka razy zrobiłem afere, dlaczego tak wolno lecimy tym samolotem. Zanim się zorientowałem, byliśmy na miejscu. Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Julie, by mi powiedziałą o co chodzi. Nie chciałem dzwonić do Emily, bo na pewno chciałaby wiedzieć skąd to wiemy i inne, więc wybrałem numer do jej siostry. Po trzech sygnałach usłyszałem smutny, załamany głos, ale nie zapłakany; co mnie zdziwiło i zdezorientowało.
- Halo? - załany głos Julie doszedł do moich uszu, a ja chodząc z chłopakami po chodniku czekając na taksówkę odrzekłem.
- Julie? Tutaj Harry, błagam Cię powiedz mi w któym szpitalu jesteście.
- Co? Aale, skąd wiesz? - dziewczyna lekko uniosła głos, a ja ją szybko uspokoiłem.
- Spokojnie, potem Ci wyjaśnię. Teraz daj adres.
- Czekaj.. nie wiem jak ten szpital sie nazywa, poczekaj. Wyślę Ci sms-a z adresem. - dziewczyna rozłączyła się, a ja zasunąłem bardziej kaptur na twarz, by mnie nikt nie rozpoznał jak i reszty chłopaków. Odczekałem trzy minuty i usłyszałem dźwięk telefonu; pośpiesznie wyjąłem telefon i odczytałem sms-a.
,,To blisko stąd.. Nie ma czasu czekać na taksówke, pobiegniemy" - pomyślałem szybko i nawet nie zdążyłem powiedzieć o tym chłopakom i czym prędzej pobiegłem.
- Harry! Co ty robisz?
- Ej, Harry!
- Hazza?
- Ej, stary. Gdzie lecisz? - chłopaki jak z nieba, zadawali mi tysiące pytań dotyczących co ja wyprawiam. Nawet sie nie odwróciłem; tylko krzyknąłem.
- Do szpitala. - chłopaki coś sobie cicho powiedzieli i zaczęli za mną biec. Po ośmiu minutach znaleźliśmy się pod szpitalem.


*perspektywa Louisa*


Harry był naprawdę bardzo zdenerwowany, dało się to wyczuć na kilometr.
Nigdy taki nie był. A to tylko pan Andy. W sumie nie tylko, Harry też był bardzo może nie zżyty, ale związany z panem Staub. Pan Andy lubiał Harrego i wiedział, że Emily będzie z nim szczęśliwa i to będzie kiedyś jeszcze szczęśliwe małzeństwo z gromadką dzieci. Tak, tato Emili uwielbiał tak mówić. Kochał Hazze jak własnego syna, tego pierworodnego. Pan Andy zawsze potrafił pomóc Harremu kiedy miał problem, zawsze był po jego stronie; po prostu cieszył się, że jego najukochańsza córeczka; córeczka tatusia, ma takiego cudownego; dobrego chłopaka, że ma taką miłość na całe życie. Cała nasza piątka bardzo lubiła pana Stauba z wzajemnością, tak samo jak jej całą rodzinę no i oczywiścię samą Emilkę. Ojciec Emily był taki radosny, wiecznie uśmiechnięty, gotowy na wszelkiego rodzaju wyzwania... Chyba nigdy go nie spotkałem nie uśmiechniętego. Już wiem, po kim Emilia ma wiecznie uśmiechniętą buzie. No nic, wracam do rzeczywistości. Harry coś cały czas do chłopaków mówił, ale ja podczas tego sobie odpłynąłem i zacząłem sobie myśleć o hockach klockach.
- Louis! - potrząsnał mną Niall.
- Eee, tak jestem. - odpowiedziałem.
- Błagam, chodźcie już. Musze zobaczyć Emily. - Powiedział zdenerwowany całą sytuacją Harry i wbiegł do środka szpitala.
- Dobra, chodźcie.. - wbiegliśmy do szpitala za Stylesem i pobiegliśmy szukać Emily.
- Halo, przepraszam? - powiedział Liam, który zaczepił lekarkę i zaczął..
- Tak? - odrzekła lekarka.
- Czy wie pani gdzie tutaj leży Andy Staub?
- Andy Staub.. - zastanowiła się lekarka - a tak! Leży w sali 946, piętro ósme.
- Dziękujemy. - pobiegliśmy czym prędzej na góre w poszukiwaniu rodziny Staub'sów.


*perspektywa Emily*

Siedziałam na krześle patrząc bezczynnie na białą ścianę z pomarańczowym pasem na dole. Usłyszałam, że ktoś biegnie, albo i nawet kilka osób. Zignorowałam to, przecież nie będę robić halo z powodu jakiś biegów. Ale zdziwiło mnie to, więc postanowiłam odwócić się i sprawdzić to, skąd wychodzą te odgłosy bieganiny. Wstałam z krzesła, skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, poprawiłam grzywkę, która opadała mi na czoło, głośny tupot stóp nie ustępował; a ja coraz bardziej się niecierpliwiłam. Nagle ktoś wybiegł z korytarza po lewej stronie. Loki; zielone oczy; conversy; koszula w krate; niebieskie jeansy. To nie może być on, ale jak? Skąd? Gdzie? ... Czemu? 
- Emily! - Harry podbiegł do mnie i podniósł mnie ku górze, chwilę potem pojawiła się reszta chłopaków.
- Skąd Wy.. - chciałam się wypytać, skąd oni to wiedzą, ale Liam mi przerwał.
- Spokojnie, później Ci powiemy. - przywitałam sie z resztą, posiedzieliśmy chwile, a zaraz przybiegł mój brat. Staraliśmy się go uspokoić, nawet dobrze nam to wychodziło, bo mały się śmiał, uśmiechał, cieszył. Wszyscy na chwile zapomnieliśmy o tym zdarzeniu, ale nie na długo, gdyż chwile później wyszedł z sali lekarz. Z sali.. w której był mój ojciec. Serce się zatrzymało; świat się zatrzymał. Tak bałam się tego usłyszeć, najbardziej na świecie.
- Doktorze? - spytała zdenerwowana mama, która była bliska od zawału.

- Tak? - odpowiedział.
- Czy.. co z moim ojcem? - musiałam się wtrącić w rozmowę, gdyż już mi to nie dawało spokoju.
- Otóż.. Hmmm, jakby to ująć.
- Najlepiej w tej chwili! - krzyknęłam.














Lolz, nie wiem czy jest w miare długo ten rozdział. Przynajmniej mam taką nadzieję. Ten rozdział jest może troche bardziej.. inny? Pisaliście, że wolicie w pierwszej osobie, a więc oto pierwsza osoba. Tak w ogóle jestem w szoku! Ponad tysiąc dwieście wejść! UHUHUUUUUUUUU! Kocham Was! *_* Nie wiem też czy jest sens pisania dalej bloga, gdyż baardzo mało osób komentuje. No nic. Kocham Was. <3

Do czwartej notki.


EDIT. W nastęnym rozdziale dodam więcej Naomi i Debby, gdyż w tych ostatnich trzech nie wiedziałam co o nich napisać. Obiecuję. ♥

20 komentarzy:

  1. o boże popłakałam się, na prawdę świetny x

    OdpowiedzUsuń
  2. Harry jest taki kochany! Nie mogę się doczekać nexta i nie przejmuj się tym, że mało komentarzy... Pisz dalej , bo to jest super!1

    http://one-direction-life-is-not-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, spokojnie. Nie będzie cały czas sielanki pomiędzy Emily, a Hazzą (;

      Usuń
  3. Cudowny rozdział ;3
    Nie mogę doczekać się kolejnego,na pewno będzie taki dobry jak ten ;>

    OdpowiedzUsuń
  4. jeejku, jak on umrze to się załamie, serio :c świetny blog, prowadź dalej (;

    OdpowiedzUsuń
  5. OMB ekstra ale jeszcze raz przerwiesz w takim momencie to ci nie wiem co zrobie :D pisz daleeej ile kom teraz potrzebnych? :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny! No, kocham! :d

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział genialny, tylko dlaczego musiałaś skończyć w takim momencie?! Szybko dodawaj kolejny! ;D

    OdpowiedzUsuń
  8. Zatłuke cie.! Jak mogłaś przerwać w takim momencie.?! Rozdział świetny. *.*

    OdpowiedzUsuń
  9. ryczę jak dziecko *............*

    OdpowiedzUsuń
  10. Co ty ze mną zrobiłaś, że się tak poryczałam?!

    OdpowiedzUsuń
  11. Fajny :))
    Czekam na kolejny XD

    OdpowiedzUsuń
  12. co mogę napisać o tym rozdziale? jest cudny i tyle . ♥
    @StrongForDemz

    OdpowiedzUsuń
  13. o ja, o ja, o ja! kocham ten blog i czekam na nowy rozdział! ♥ *___________*

    OdpowiedzUsuń
  14. czekam na następny (;

    OdpowiedzUsuń
  15. KOCHAAAAAAAAAAAAAAAAAAAM *_______________*

    OdpowiedzUsuń