czwartek, 30 sierpnia 2012

4. I hope You don't mind


Co mną kierowało? Złość, osamotnienie, nienawiść do całego świata. Miałam ochote rozszarpać tego lekarza, non stop coś mącił, o co chodzi? W domu też nie chciał nic powiedzieć, tutaj też sie plącze. W końcu łaskawie odpowiedział.
- Otóż, pan Andy może sie wybudzi może nie.
- Co?! - krzyknęliśmy wszyscy chórem, nawet Mike. Dziwić się? Nasz ojciec może sie wybudzi, może nie. Mam ochote zabić tego doktorka.
- Przykro mi, proszę iść do domu i odpocząć.
- O nie, nie, nie. Ja tu zostaje i czekam, aż sie mój tato wybudzi! - krzyknęłam na całe gardło.
- Mamo! CHCE DO DOMU. - krzyczał zrozpaczony Mike, szkoda mi go było.
- Synku.. - jąkała się nasza rodzicielka, jest teraz w cieżkiej sytuacji. Mąż w śpiączce, córki zdruzgotane, syn zapłakany po uszy. Poczułam, że mnie ktoś przytula od tyłu. To Harry. Z nim nawet bez słów umiem się porozumieć. Kocham go. Ciesze się, że jest ze mną w takich momentach, jak ten. Jak już wspomniałam, nie płaczę. Nie mam sił na to, chyba wypłakałam dzisiaj wszelkie możliwe łzy. Oparłam się plecami o ściane i po niej zjechałam, pierwszy dzień w domu i coś takiego. Poczułam czyjeś dłonie na swoich kolanach. Harry. Znów. Co ja bym bez niego zrobiła? Czasami jest irytujący, ale kocham go. Objął mnie swoim ramieniem, poczułam jego łzy spadające na moje włosy. Podszedł do nas Mike, wślizgnął się między mnie a Harrego i sie do nas przytulił. Harry wręcz uwielbiał małego, z wzajemnością z resztą. Dałam mu buziaka w policzek i wtuliłam się w chłopaków. Liam zaproponował, żebyśmy pojechali do domu. Tam wszyscy odpoczną, położą się i poczekają spokojnie.. Kurcze, nie moge. Chce tutaj siedzieć i czekać, aż sie wybudzi. Poczułam wibracje w kieszeni, to mój telefon, oznajmiający że otrzymałam sms-a. To.. Debby, kurde! Zapomniałam! Miałam jej napisać wiadomość jak tylko wrócę do domu..

,,Dziewczyno! Gdzie Ty jesteś? Martwie się.
Stoje pod twoim domem, nikogo nie ma. Jak Cie spotkam,
masz przerąbane. 
                              Debby xx"

Cała Debby, potrafi być za razem urocza, ale i straszna. Lepiej jej odpiszę, zanim znów się coś stanie.. 

,,Spokojnie słonko, opowiem Ci wszystko jak wrócę..
                              Emily xx"

Wysłałam wiadomość i schowałam telefon. Liam ma racje, nie możemy tak siedzieć tutaj i się użalać, musimy jechać.  Mama siedziała u taty, więc poprosiłam Louisa, żeby poszedł jej powiedzieć że my jedziemy. Nie chciałam tam wchodzić. Bałam się. Rozkleiłabym się, choć w sumie nie wiem czym. Lou wszedł do sali, choć troche się wachał chyba, on też lubił mojego tate, mój tato był strasznie pozytywnym i uśmiechniętym człowiekiem, ciężko było by go nie lubieć. Po dwóch minutach wyszedł. Dostałam jeszcze sms-a od Debby.

,,No ja myślę, że mi opowiesz.
                   Debby xx"

Ona potrafi mi poprawić humor, jest kochana. 
- Okej, możemy jechać. - powiedział Lou.
- Emily? - usłyszałam głos Mikiego, jakby się czegoś bał.
- Tak? - odpowiedziałam, a raczej spytałam.
- Ja też moge jechać? Nie chce tu zostać, boje się. - Czyżby mu poleciała łezka po policzku? Zatkało mnie, poczekałam z jakieś 8 sekund i odpowiedziałam.
- Jasne. - podeszłam do niego i podałam mu ręke, Harry złapał mnie za drugą i poszliśmy do windy. Harry zobaczył jak Mike idzie osłabiony, więc wziął go na ręce, a drugą ręką trzymał moją. Wyglądaliśmy jak małżeństwo z dzieckiem. Weszlismy do samochodu i ruszyliśmy. Ja siedziałam obok Harrego z Mikiem po środku, Lou prowadził, Niall siedział obok kierowcy, a Zayn i Liam siedzieli na tyłach. Dojechaliśmy, zobaczyłam Debby siedzącą pod schodami. Chyba sie troche zdziwiła..











OMG, ale ja dawno rozdziału nie pisałam. Ten jest krótki i nudny, czemu? Ostatnio nie mam głowy do pisania, po prostu brak weny. Wczoraj były urodziny Liama i miałam wczoraj dodać nowy rozdział, ale po prostu nie wiedziałam co mam napisać. To chyba najkrótszy rozdział jaki może być, obiecuję że jak tylko wena mi przyjdzie to wszystko nadrobię, a Wy komentujcie bo to mnie bardziej motywuje do pisania. xx

czwartek, 23 sierpnia 2012

3. But do you want to come on


Totalnie zamarłem. Ojciec Emily? Dlaczego on? Dlaczego zawsze kiedy jest dobrze, musi sie coś rozwalić? Boże, dlaczego to robisz? Ranisz osoby, które są dla mnie i mojej miłości najważniejsze. Jesteś Bogiem, działasz cuda i jesteś wszechmogący, to dlaczego krzywdzisz tak dobre osoby? Usiadłem na krzesło, bo nie umiałem ustać w takiej sytuacji. Kompletnie byłem zagubiony, nie wiedziałem co mam zrobić. W każdym bądź razie, wiedziałem że nie moge tak siedzieć bezczynnie.
- Jedziemy. - wstałem z miejsca i wyszedłem z kuchni, po drodze zabierając swój telefon, kluczyki od samochodu i portfel z półki w salonie zmierzając ku drzwiom wejściowym.
- Gdzie? - spytał Zayn wchodząc do salonu, który jadł przy okazji kanapkę.
- Do szpitala, do Los Angeles. - odpowiedziałem pośpiesznie.
- Co sie stało? - rzekł Zayn, biorąc kanapkę do buzi.
- Ojciec Emily miał zawał, jest w stanie ciężkim. - odpowiedział Liam, próbując zachować zimną krew. Zayn na same słowa ,,zawał" zakrztusił się kanapką, którą w tym momencie przeżuwał. Niall poklepał go po plecach, a ten szybko przełykając reszte kanapki, ruszył ku salonowi zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i wyszedł przed dom.
- Nie, żeby coś. Tylko, może poinformujmy Paula? - wtrącił sie Louis.
- Lou, oszalałeś? Jak Paul tylko usłyszy, że lecimy do L.A. to zamknie nas tutaj i wiecej nie wypuści, bo będzie wiedział, że i tak polecimy. - odpowiedziałem w nerwach.
- No dobra, to poczekajcie chwile na mnie. - Louis pobiegł szybko po schodach na góre i po dwóch minutach wrócił z torbą w lewej ręce, gdzie zawsze trzyma wszystkie dokumenty, telefony, klucze, paszporty, grafiki i inne pierdoły i z telefonem w prawej ręce. - Okej, jedziemy.. - Wybiegliśmy z hotelu starając się unikać Paula i całej ochrony, co przedłużyło nam czas o jakieś piętnaście minut. Zamówiliśmy taksówke, bo nie było sensu jechać samochodem jak i tak nie będzie miał go kto odwieść pod hotel. Dojechaliśmy na lotnisko w przeciągu dwunastu minut, zapłaciłem mężczyźnie i pobiegłem z chłopakami zakupić bilety na lot do Los Angeles, który odbędzie się jeszcze w ciągu tego kwadranstu. Chodziłem cały czas w te i z powrotę szukając miejsca, Liam próbował mnie uspokoić, ale to nic nie dało. Usłyszeliśmy piski, krzyki i kroki, a raczej czyjś bieg. Odwróciliśmy się, a za nami były dziesiątki, albo i setki piszczących nastolatek. Zarzuciłem kaptur na głowe i uciekliśmy jak najszybciej. Byliśmy szybsi, więc nie było problemu z ucieczką.
- Pasażerów lotu 569 prosimy wsiadać. - wbiegliśmy do samolotu i usiedliśmy na swoje miejsca, starając się zgubić fanki. Udało się. Wystartowaliśmy.


*twoja perspektywa*

Julie prowadziła cały czas samochód, co nie szło jej za dobrze, gdyż mokre oczy od łez utrudniały jej jazdę. Ja siedziałam z tyłu wraz z Mikiem, próbując go jakoś uspokoić, co ciężko mi szło. Przecież sama płakałam. Wszyscy płakaliśmy. Dojechaliśmy pod szpital. Wzięłam małego na ręce, żebym mogła szybciej znaleźć się w szpitalu obok mamy z siostrą, no bo siedmio letnie dziecko nie biega raczej tak szybko jak ja.
- Mamo. - podbiegłam do kobiety i ją przytuliłam, a ona tylko zaczęła mi płakać w ramię.
- Mamo.. Posłuchaj, co się dzieje z tatą? Co lekarze mówią? - wtrąciłą się Julie.
- Synku, zostawisz na chwile same? - powiedziała nasza mama.
- Ale..
- Ej, mały. Masz tutaj 20 funtów i idź sobie do automatów. - Kucnęłąm przy nim i wręczyłam banknot. Mimo, iż nawet nie ma dziesięciu lat to automatami posługuje sie lepiej niż kto kolwiek na tym świecie.
- Adijos. - krzyknął Mike i w dwie sekundy znalazł się przy automatach.
- Więc?
- Więc, tata.. - zaczęła kobieta - tata, jest w ciężkim stanie. Nie wiadomo, kiedy się wybudzi. Jest w śpiączce, jest 45% szans, że przeżyje. - Skończyła matka i wybuchła płaczem. Usiadłyśmy na krzesłach z Julie i zakryłyśmy twarz rękoma. Nie płakałyśmy, w ciągu tych trzydziestu minut zdołałyśmy wypłakać każdą łze. Nie miałyśmy już sił na łzy, krzyki, uspakajanie Mike'go, pocieszanie mamy, smutek, żal. Po prostu to nas przerosło. W tej chwili chciałam się zamknąć w swoim pokoju, wejść do łóżka, wziąść mojego ukochanego misia, którego dostałam od rodziców na ósme urodziny, nie płakać, wyłączyć telefon, odciąć się od świata rzeczywistego, od ludzi, zwierząt, słońca, nieba, księżyca, zachodu słońca, nie wylewać prawie żadnej łzy, pomodlić się za zdrowie mojej rodziny, przyjaciół; mojego najukochańszego Stylesa i.. po prostu cierpieć. Chciałam, żeby teraz ktoś mnie tylko przytulił, pocałował, nie pocieszał dennymi i przereklamowanymi tekstami ,,będzie dobrze". Żeby dał się tylko wyżalić, przytulić, żeby mnie ktoś ukołysał w swoich ramionach; przykrył ciepłą; przytulną kołdrą; powiedział, że kocha i zostanie ze mną już.. na zawsze. Tą osobą chciałabym, żeby był Harry, ale on był teraz w Londynie, nic nie wie o tym zdarzeniu, co ja czuje. Nic. Niech tak zostanie. Nie chce, żeby się martwił. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam..


*perspektywa Harry'ego*


Podczas lotu, Liam mnie non stop uspokajał, gdyż kilka razy zrobiłem afere, dlaczego tak wolno lecimy tym samolotem. Zanim się zorientowałem, byliśmy na miejscu. Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Julie, by mi powiedziałą o co chodzi. Nie chciałem dzwonić do Emily, bo na pewno chciałaby wiedzieć skąd to wiemy i inne, więc wybrałem numer do jej siostry. Po trzech sygnałach usłyszałem smutny, załamany głos, ale nie zapłakany; co mnie zdziwiło i zdezorientowało.
- Halo? - załany głos Julie doszedł do moich uszu, a ja chodząc z chłopakami po chodniku czekając na taksówkę odrzekłem.
- Julie? Tutaj Harry, błagam Cię powiedz mi w któym szpitalu jesteście.
- Co? Aale, skąd wiesz? - dziewczyna lekko uniosła głos, a ja ją szybko uspokoiłem.
- Spokojnie, potem Ci wyjaśnię. Teraz daj adres.
- Czekaj.. nie wiem jak ten szpital sie nazywa, poczekaj. Wyślę Ci sms-a z adresem. - dziewczyna rozłączyła się, a ja zasunąłem bardziej kaptur na twarz, by mnie nikt nie rozpoznał jak i reszty chłopaków. Odczekałem trzy minuty i usłyszałem dźwięk telefonu; pośpiesznie wyjąłem telefon i odczytałem sms-a.
,,To blisko stąd.. Nie ma czasu czekać na taksówke, pobiegniemy" - pomyślałem szybko i nawet nie zdążyłem powiedzieć o tym chłopakom i czym prędzej pobiegłem.
- Harry! Co ty robisz?
- Ej, Harry!
- Hazza?
- Ej, stary. Gdzie lecisz? - chłopaki jak z nieba, zadawali mi tysiące pytań dotyczących co ja wyprawiam. Nawet sie nie odwróciłem; tylko krzyknąłem.
- Do szpitala. - chłopaki coś sobie cicho powiedzieli i zaczęli za mną biec. Po ośmiu minutach znaleźliśmy się pod szpitalem.


*perspektywa Louisa*


Harry był naprawdę bardzo zdenerwowany, dało się to wyczuć na kilometr.
Nigdy taki nie był. A to tylko pan Andy. W sumie nie tylko, Harry też był bardzo może nie zżyty, ale związany z panem Staub. Pan Andy lubiał Harrego i wiedział, że Emily będzie z nim szczęśliwa i to będzie kiedyś jeszcze szczęśliwe małzeństwo z gromadką dzieci. Tak, tato Emili uwielbiał tak mówić. Kochał Hazze jak własnego syna, tego pierworodnego. Pan Andy zawsze potrafił pomóc Harremu kiedy miał problem, zawsze był po jego stronie; po prostu cieszył się, że jego najukochańsza córeczka; córeczka tatusia, ma takiego cudownego; dobrego chłopaka, że ma taką miłość na całe życie. Cała nasza piątka bardzo lubiła pana Stauba z wzajemnością, tak samo jak jej całą rodzinę no i oczywiścię samą Emilkę. Ojciec Emily był taki radosny, wiecznie uśmiechnięty, gotowy na wszelkiego rodzaju wyzwania... Chyba nigdy go nie spotkałem nie uśmiechniętego. Już wiem, po kim Emilia ma wiecznie uśmiechniętą buzie. No nic, wracam do rzeczywistości. Harry coś cały czas do chłopaków mówił, ale ja podczas tego sobie odpłynąłem i zacząłem sobie myśleć o hockach klockach.
- Louis! - potrząsnał mną Niall.
- Eee, tak jestem. - odpowiedziałem.
- Błagam, chodźcie już. Musze zobaczyć Emily. - Powiedział zdenerwowany całą sytuacją Harry i wbiegł do środka szpitala.
- Dobra, chodźcie.. - wbiegliśmy do szpitala za Stylesem i pobiegliśmy szukać Emily.
- Halo, przepraszam? - powiedział Liam, który zaczepił lekarkę i zaczął..
- Tak? - odrzekła lekarka.
- Czy wie pani gdzie tutaj leży Andy Staub?
- Andy Staub.. - zastanowiła się lekarka - a tak! Leży w sali 946, piętro ósme.
- Dziękujemy. - pobiegliśmy czym prędzej na góre w poszukiwaniu rodziny Staub'sów.


*perspektywa Emily*

Siedziałam na krześle patrząc bezczynnie na białą ścianę z pomarańczowym pasem na dole. Usłyszałam, że ktoś biegnie, albo i nawet kilka osób. Zignorowałam to, przecież nie będę robić halo z powodu jakiś biegów. Ale zdziwiło mnie to, więc postanowiłam odwócić się i sprawdzić to, skąd wychodzą te odgłosy bieganiny. Wstałam z krzesła, skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, poprawiłam grzywkę, która opadała mi na czoło, głośny tupot stóp nie ustępował; a ja coraz bardziej się niecierpliwiłam. Nagle ktoś wybiegł z korytarza po lewej stronie. Loki; zielone oczy; conversy; koszula w krate; niebieskie jeansy. To nie może być on, ale jak? Skąd? Gdzie? ... Czemu? 
- Emily! - Harry podbiegł do mnie i podniósł mnie ku górze, chwilę potem pojawiła się reszta chłopaków.
- Skąd Wy.. - chciałam się wypytać, skąd oni to wiedzą, ale Liam mi przerwał.
- Spokojnie, później Ci powiemy. - przywitałam sie z resztą, posiedzieliśmy chwile, a zaraz przybiegł mój brat. Staraliśmy się go uspokoić, nawet dobrze nam to wychodziło, bo mały się śmiał, uśmiechał, cieszył. Wszyscy na chwile zapomnieliśmy o tym zdarzeniu, ale nie na długo, gdyż chwile później wyszedł z sali lekarz. Z sali.. w której był mój ojciec. Serce się zatrzymało; świat się zatrzymał. Tak bałam się tego usłyszeć, najbardziej na świecie.
- Doktorze? - spytała zdenerwowana mama, która była bliska od zawału.

- Tak? - odpowiedział.
- Czy.. co z moim ojcem? - musiałam się wtrącić w rozmowę, gdyż już mi to nie dawało spokoju.
- Otóż.. Hmmm, jakby to ująć.
- Najlepiej w tej chwili! - krzyknęłam.














Lolz, nie wiem czy jest w miare długo ten rozdział. Przynajmniej mam taką nadzieję. Ten rozdział jest może troche bardziej.. inny? Pisaliście, że wolicie w pierwszej osobie, a więc oto pierwsza osoba. Tak w ogóle jestem w szoku! Ponad tysiąc dwieście wejść! UHUHUUUUUUUUU! Kocham Was! *_* Nie wiem też czy jest sens pisania dalej bloga, gdyż baardzo mało osób komentuje. No nic. Kocham Was. <3

Do czwartej notki.


EDIT. W nastęnym rozdziale dodam więcej Naomi i Debby, gdyż w tych ostatnich trzech nie wiedziałam co o nich napisać. Obiecuję. ♥

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

2. White lips, pale face


Mama siedziała skulona w kącie i płakała, próbując uspokoić twojego roztrzesionego brata Mike, a Julie stała na środku pokoju będąc w totalnym szoku. Kobieta stała przy twoim ojcu starając się go reanimować, a mężczyzna szukał czegoś w torbie, a zaraz potem wręczył twojej mamie szklankę wody i tabletki.
- Co..to? - spytała twoja mama łkając.
- Na uspokojenie, to pani pomoże.
- Dziękuję. - zabrała od mężczyzny szklankę i tabletkę, po czym popatrzyła chwile na nią i ją zażyła.
- Mamo! Co tu sie dzieje? - zbiegłaś ze schodów i upadłaś na kolana rozpaczliwie szlochając bojąc się najgorszego.
- Zgaduje, że pani Emilia Staub? - spytał z tego co wywnioskowałaś lekarz.
- Właściwie to Emily. Emilia mówią na mnie potocznie, ale w każdym bądź razie. Co tu sie dzieje? - próbowałaś mówić spokojnym i opanowanym głosem, próbując powstrzymać płacz.
- Otóż.. możemy porozmawiać na osobności?
- Tak. - odrzekłaś zapłakanym głosem i odeszłaś z mężczyzną kilka kroków do kuchni.
- A więc? Co tu się do cholery dzieje?!
- Proszę sie nie denerwo... - wiedziałaś co chce powiedzieć, dlatego mu jak najszybciej przerwałaś i zaczęłaś krzyczeć.
- Jak? Jak mam się nie denerwować? Słucham? Takich widoków nie widuje sie na codzień, prawda?
- Tak, ale...
- No więc co do cholery jest grane?
- Pani ojciec, on.. on.. On miał zawał. - łzy automatycznie poleciały Ci z oczu. Tego się obawiałaś. Oparłaś się o ścianę i zsunęłaś się na podłogę, chowając twarz w dłoniach, rozpaczliwie płacząć.
 - Nie, to nie może być prawda! NIE! - to był cios dla Ciebie. Twój tato zawsze odgrywał dla Ciebie ważną role w życiu. Byłaś z nim niesamowicie zżyta.
- Tom! Musimy go zawieść do szpitala. Natychmiast! - krzyczała kobieta w salonu, która juz wiecie była lekarką. Wstałaś z podłogi i pobiegłaś do Julie, która będąc cały czas w tyn samym miejscu siedziała na podłodze cicho popłakując. Wiedziałaś co to znaczy. Zaraz wybuchnie płaczem. Zawsze tak ma, najpierw cichutko popłakuje w kącie, a zaraz chodzi i płacze na pół miasta. Mimo, że była starsza od Ciebie o dwa lata, była bardzo emocjonalna i zawsze przeżywała wszystko najbardziej z całej rodziny. Wzięłaś ją za rękę i zaprowadziłaś na ławkę w ogrodzie. Chwilę potem wyszła wasza mama z Mikiem za ludźmi niosącymi waszego ojca na noszach. Wsadzili go do karetki i zamknęli drzwi. Wasza mama powiedziała coś Mikowi, a on zaraz był obok Ciebie i twojej siostry, zauważyłaś że twoja rodzicielka rozmawiała z kierowcą karetki i za chwile wsiadła do pojazdu i pojechali. Wy szybko pobiegliście do auta i cała wasza trójka pojechała za samochodem.


*perspektywa Harrego*

Rozłączyłem się z Emily i wyłączyłem laptopa. Zszedłem na dół w celu zjedzenia czegoś, gdyż byłem nie miłosiernie głodny. Zobaczyłem Lou i El. Rozmawiali o jakimś koncercie. Sam nie wiem czemu, ale El jakoś nie trawie. Od razu mówię: NIE. Nie dlatego, bo ,,zabrała" mi Louisa. Te uważanie nas za gejów, bo ktoś wymyślił sobie bromance Larrego Stylinsona jest śmieszne, a czasami denerwujące, bo każdy najmniejszy ruch mój i Lou może spowodować atak psychofanek i wszyscy będą twierdzić, że jesteśmy gejami. El od samego początku wydaje mi sie podejżana. Nawet żaden z chłopaków nie wie jak sie poznali, gdzie sie poznali, kiedy sie poznali, nic! No nic. Wszedłem do kuchni otwierając lodówkę. Pusto.
- Cholera jasna! - wykrzyczałem. - Kto wyżarł cała lodówkę? Nigdy nic nie ma w tym domu do jedzenia. - wrzasnąłem na cały głos, a raczej hotel.
- Jak już coś to ,,kto wyżarł całą zawartość lodówki", lolz. - Rzekł rozbawiony Lou.
- Nie no, bardzo śmieszne. Boki zrywać. - odrzekłem z sarkazmem.
- Harry! Jedziemy do szpitala! W tej chwili! - Wbiegł Liam z Niallem do pomieszczenia. Nikt nie wiedział o co chodzi.
- Czemu? - spytałem zdezorientowany.
- Emily ojciec miał zawał.











Brawo dla mnie za ucinanie akcji w takich momentach, hahaha. Kurde, nawet nie wiecie jak Wam dziękuję! Ostatnio jak pisałam rozdział to dziękowałam za 400 wejść, a teraz mam ponad 800! Jesteście najlepsi! Ten rozdział dedykuję cudownej @unbrokenswaggie. Kocham Cię. Coś słabo Wam wychodzi ten 20 komentarzy, ehh. No cóż, nie wiem czy mam pisać czy nie więc stwierdziłam że te dwadzieścia komenatrzy i dopiero nowa notka to dobry pomysł. Nie wiem czy wypali, ale dobry przynajmniej dla mnie. To teraz troche zmieniejsze ilość komentarzy i 15 (;

I najważniejsza rzecz, nie wiem czy mam pisać tak jakby to ta bohaterka opisywała czyli na przykład ,, weszłam do samochodu i zapięłam pasy " czyli w pierwszej osobie czy lepiej pisać w drugiej osobie ,, weszłaś do samochodu i zapięłaś pasy " głosujcie czy pisać w 1 osobie czy 2, bo to ważne dla mnie.

Do trzeciego rozdziału (;

czwartek, 16 sierpnia 2012

1. I wanna be with you


Harry zamknął drzwi, samochód ruszył. Nie wiedziałaś zbytnio co masz zrobić, czy płakać, czy cieszyć się. Z tego wszystkiego nie wiesz kiedy usnęłaś. Poczułaś czyjeś ręce na swoim ramieniu i głos mężczyzny.
-Halo, prosze pani. Już jesteśmy na miejscu. - Zaczęłaś powoli otwierać powieki i faktycznie, jesteś pod lotniskiem.
-A, tak. Dziękuję bardzo. - wyszłaś z samochodu, zamknęłaś za sobą drzwi i wyciągnęłaś z torebki portfel. W środku zobaczyłaś zdjęcie twojej rodziny, przyjaciół i Harrego. Na samą myśl o Harrym się uśmiechnęłaś.
-Eee, to ile płacę? - zapytałaś kierowcy,
-50 funtów. - Wyjęłaś daną sumę i podałaś do ręki taksówkarzowi i podeszłaś do bagażnika, skąd wyjęłaś swoje walizki. Podziękowałaś mężczyźnie i odeszłaś w stronę swojego samolotu. Zadzwoniłaś do swojego taty i poinformowałaś go, że zaraz będziesz wsiadać do samolotu. Wysłałaś jeszcze sms-a do Stylesa i schowałaś telefon.
- Lot 197, prosimy wsiadać. - Podeszłaś do bramki, oddałaś bagaże i wsiadłaś do samolotu. Włączyłaś swoją mp4 i odtworzyłaś album Unbroken. Tak, Demi zawsze była twoją idolką od kąd sięgasz pamięcią. Po kilku minutach usnęłaś i usłyszałaś głos stweardessy, abyś się obudziła.
- Podchodzimy do lądowania, proszę zapiąć pasy. - Zapięłaś pasy, schowałaś mp4 i podziwiałaś krajobraz przez okno. Gdy już wylądowaliście, szybko wyszłaś z samolotu w poszukiwaniu swojej rodziny.
- JULIE! - Krzyknęłaś z uśmiechem wymalowanym na twarzy, kiedy ujrzałaś w tłumie swoją siostrę.
- EMILY! - Rzuciłyście sie na siebie, jak od razu do niej podbiegłaś.
- A, gdzie tata? - wychyliłaś głowe w celu poszukiwania swojego ojca.
- W domu, źle sie poczuł więc ja przyjechałaś, a co.. nie cieszysz się? - wystawiła koniuszek swojego języka.
- Coś Ty! Cieszę sie jak nigdy. - Przytuliłaś ją jak nigdy, ale trzeba przyznać. Julie jest jak twoja przyjaciółka, wszystko możesz jej powiedzieć, możecie się kłócić ile wlezie, ale zawsze będziecie się godzić i tęsknić choćby i jak sie nie widzicie pięć minut.
- Spadajmy do domu. - uśmiechnęłą się dziewczyna i ruszyłyście ku samochodowi. - Daj pomogę Ci.
- Nie trzeba. - uśmiechnęłaś się szeroko.
- Dawaj to zołzo jedna. - zaśmiałyście się. Ganiałyście się po całym lotnisku, a ludzie patrzyli na Was jak na wariatki, ale to was najmniej obchodziło teraz. W końcu Julie zabrała kilka twoich walizek i uśmiechnęła się dumnie. - Wiesz, nie wiem co Ty tam trzymasz, ale wydaje mi sie że chyba kamienie.
- Haha, no cóż. Co mam robić, jak nudzi mi sie samej  w domu z Danielle i Eleanor, a chłopaki na sesjach i nie sesjach?
- Tak poza tym, co u Harrego? Kiedy przylatuje do Los Angeles?
- Za dwa tygodnie. Ma jeszcze kilka sesji zdjęciowych, wywiadów i koncertów w między czasie. Więc, jak on będzie sobie śpiewał i pozował, ja zdąże z Channel się spotkać i odpocząć, zanim Harry będzie mnie wyciągał codziennie na plaże, hahaha.
- No tak, kiedy Harry jest w Los Angeles nie usiedzicie pięciu minut w domu. - zaśmiała się Julie, a ty za nią.
- No niestety, mieszkam w ulubionym mieście pana Stylesa, co poradzę? - Zaśmiałaś się melodyjnie. Podczas rozmowy zdążyłyście dojść do samochodu, więc wszystkie twoje walizki znalazły sie w bagażniku. Wsiadłaś do pojazdu i ruszyłyście do domu. Kiedy włączyłaś radio, spojrzałaś na Julie, a Julie na Ciebie w tym samym czasie i obie wybuchłyście gromkim śmiechem.
- What Makes You Beautiful, no proszę.
- Hahaha, nigdy mi się to nie znudzi.
- Gratuluje, ja bym juz rzygała tą piosenką, gdyby mój chłopak występował w tym zespole i non stop biegał po domu w samych bokserkach i śpiewając tą piosenke na cały głos. - Zaśmiała się Julie melodyjnie.
- Ta, śpiewając? Raczej drąc się na całe gardło.
- Oezu, to jeszcze gorzej. - Zaśmiała się Julie i zaparkowała samochód.


***
- Aaa! Na reszcie w domu! - wyskoczyłaś z samochodu i pobiegłaś się przywitać z młodszym bratem Mike'm, który już stał w drzwiach z otwartymi ramionami.
- MIKE! - Mały podbiegł do Ciebie i rzucił Ci się w ramiona, na co Ty odpowiedziałaś tak samo.
- Emily! Tęskniłem za Tobą siostrzyczko. - uśmiechnął się.
- Awww, ja za Tobą też krasnalu. - Podniosłaś go ku górze i obkręciłąś wokół własnej osi.
- Córeczko! Witaj w domu kochanie. - Powitała Cię jak zawsze uśmiechnięta mama. Odstawiłaś brata na ziemie i pobiegłaś szybko do swojej rodzicielki, po czym od razu żuciłaś się jej w ramiona.
- Mamuś, tęskniłam za tobą!
- Ja za tobą też córeczko.
- Emily! Na reszcie jesteś w domu! - usłyszałaś wiecznie zachrypnięty głos twojego taty.
- Tato! Czeeeeść! - podbiegłaś do niego i go jak najmocniej przytuliłaś.
- Kurde Emily, wiem że sie witasz z rodziną, ale może byś mi pomogła? - Spojrzałaś na swoją siostrę i wybuchłaś śmiechem. Cała była obładowana twoimi walizkami. Zabrałaś od niej większość walizek i weszłaś do domu. Wzięłaś głęboki wdech. Tak, tego Ci brakowało. Domu. Przez ostatnie miesiące cały czas jeździłaś z chłopakami na koncerty, mieszkałaś w Londynie, więc nie miałaś nawet jak spotkać się z rodziną. Za to teraz przez najbliższy miesiąc siedzisz w domu wraz ze swoją rodziną i chłopakiem. No, prawie. Chłopak dołączy potem, ale jednak. Weszłaś do swojego pokoju, ledwo co odłożyłaś walizki i wskoczyłaś na łóżko. Poleżałaś sobie chwile i usłyszałaś dźwięk dochodzący z twojego telefonu.
- Ups, zapomniałam. - Spojrzałaś na wyświetlacz gdzie sie wyświetliło ,,Harry" więc szybko odebrałaś, przypominając sobie o tym, że miałaś zadzwonić do chłopaka od razu jak wrócisz do domu z lotniska.
 ***
-Harry?
-Emily, cześć skarbie. Jak tam? Dojechałaś? - zapytał Styles swoim radosnym głosem.
-Tak, jestem już w domu. O dziwo, nie było żadnych waszych fanek na lotnisku, pod domem ani na ulicy.
-Wow, jakaś grypa może zapanowała, ahaha. 
-Hahaha, tak. To musi być to.
-EMILY! - Krzyknęła twoja mama z dołu.
-Poczekaj chwile Harry. Taaaaaaaaaak?
-CHODŹ TUTAJ NA CHWILE.
-Ugh, dobra. Harry skarbie, ja musze kończyć. Wieczorem na skype bądź, to zadzwonie. - powiedziałaś
-Okej, będę. Pa misiu. - odpowiedział chłopak, na co Ty się uśmiechnęłaś.
-Pa słońce. - Rzuciłaś telefonem i zbiegłaś na dół, tam co zobaczyłaś.. przeraziło Cię.








Jejku, jesteście cudowni. Jak pisałam prolog nie sądziłam, że mnie tak miło przyjmiecie. Jesteście najlepsi. :3 Też sie spytam tylko, czy jest tutaj ktoś kto potrafi robić nagłówki? Jeśli tak bardzo proszę o zgłoszenie w komentarzach (; Z tego rozdziału nie jestem zadowolona, ale najbardziej końcówka mi się podoba, bo trzyma was w niepewności i nie wiadomo o co chodzi, hahaha. Nowy rozdział miał sie pojawic w sobotę, ale nie wiem za bardzo czy w sobote dam rade dorwać się do komputera, bo bratanica trzyletnia przyjeżdża więc.. Mam nadzieję, że się ogólnie Wam podoba i skomentujecie, bo to dla mnie ważne. xx Drugi rozdział za 20 kom. c:

EDIT. Chciałam Wam jeszcze podziękować za ponad 400 wejść w jeden dzień, kocham Was. ♥

wtorek, 14 sierpnia 2012

Prolog


Całe życie mieszkasz w Homes Chapel. Od trzeciego roku życia znasz Harrego Stylesa. Wasze mamy są przyjaciółkami, a Wy.. cóż. Jakby to ująć. Gdy mieliście 15 lat, on wyznał Ci miłość. Teraz macie po 18 lat i wciaz jesteście razem. Kariera chłopaka i częste wyjazdy, nie niszczą Waszego zwiazku. Wręcz przeciwnie, tylko umacniają go. Dzisiaj wyjeżdżasz do Los Angeles, swojego rodzinnego domu, a Harry ma za dwa tygodnie do Ciebie dojechać z powodu kilku sesji zdjęciowych, paru wywiadów i trzech koncertów. Zawsze marzyłaś o tym, żeby występować na wielkiej scenie, mieć miliony fanów, ale.. o marzeniach kiedy indziej. 
Pożegnania ze Stylesem nigdy nie były łatwe, zawsze Wam ciężko się rozstać. Takie dwie papużki nie rozłączki.
- Nawet nie wiesz, jak będę tęsknić. - Rzekł Harry tuląc Cię do siebie, tak mocno, że ledwo co mogłaś złapać oddech.

- Wiem, kocham Cię.
- Dwa tygodnie może miną szybko i nie będzie tak źle.
- Może. - odrzekłaś kpiąco.
- Tak wiem, ale zostaje nam jeszcze telefon i skype.
- Panno Staub, musimy jechać. Samolot na nas nie poczeka. - wtracił się kierowca taksówki, który ma za zadanie odwieść Cię na lotnisko.
- Do widzenia skarbie. - pocałowaliście się ostatni raz i wsiadłaś do taksówki.
- Pa słońce. - powiedział Harry bez głośnie, pomachał Ci i zamknął za tobą drzwi samochodu.






A więc, HELLO! Powróciłam z pisaniem blogów. Już dawno miałam zacząć pisać nowy blog, albo stary dokończyc, ale stary był masakrycznie nudny i praktycznie cały czas sie działo to samo. Więc tamten usunęłam, a w zamian założyłam nowy. Więc główna bohaterka nazywa się Emily Lidia Staub, na cześć mojej twitterowej siostry, buhahaha. Prolog nie jest najciekawszy, jak to prologi, ale w pierwszym rozdziale będzie troche lepiej no i będzie dłuższy. Chcę jeszcze powiedzieć, że będzie tutaj sporo sławnych osób jak Demi Lovato, Justin Bieber i możliwe, że Gregg Sulkin i inni. 

Więc, to tyle. Bardzo bym prosiła o komenatarze, bo dla was to jeden głupi komentarz, a dla mnie bardzo wiele. xx